W zapowiedzi II Mistrzostw Śląska w Siatkonodze, pod patronatem prezesa Śląskiego Związku Piłki Nożnej Henryka Kuli, duet Mariusz Zganiacz – Robert Tkocz nazwaliśmy faworytami i okazało się, że trafiliśmy w dziesiątkę.
Zawodnicy II-ligowego ROW 1964 Rybnik, w rozegranym w Goczałkowicach-Zdroju turnieju zorganizowanym przez goczałkowicki Gminny Ośrodek Sportu i Rekreacji, a przeprowadzonym przez pomysłodawcę Michała Puchałę, okazali się bowiem najlepsi.
Najpierw odnieśli komplet siedmiu zwycięstw w ośmiozespołowej grupie wstępnej, a w fazie finałowej, ponieśli tylko jedną porażkę i pewnie sięgnęli po tytuł Mistrza Śląska w Siatkonodze.
- W trakcie sezonu raz w tygodniu gramy w siatkonogę w ramach treningów – mówi Robert Tkocz. - Z Mariuszem i jeszcze z Dawidem Gojnym, gdy gramy w trójkach, tworzymy zgrany zespół. Dlatego, gdy dowiedzieliśmy się, że jest taki turniej postanowiliśmy się poruszać. Od 1 grudnia mamy bowiem piłkarskie urlopy, z których do zajęć w klubie wrócimy 8 stycznia. Od 19 grudnia mamy już jednak zaplanowane indywidualne ćwiczenia więc ten turniej potraktowaliśmy jako wprowadzenie. Nie przygotowaliśmy się do niego specjalnie. Wystartowaliśmy „na świeżości”, a przy okazji spotkaliśmy się ze znajomymi, których dawno już nie widzieliśmy. Najważniejsze jednak, że wszyscy dobrze się bawiliśmy.
W fazie wstępnej znakomicie spisywali się także Artur Mosna i Jacek Pańczak, którzy grając w drugiej grupie również wygrali wszystkie spotkania. Jednak na finiszu, z powodu kontuzji Artura Mosny para trenera Przemszy Siewierz i zawodnika Unii Ząbkowice musiała trzy mecze oddać walkowerem.
- Po siedmiu zwycięstwach w fazie grupowej byliśmy optymistami, a pierwsze wygrane spotkanie w fazie finałowej z parą Marek Mazur – Mateusz Kruk wydawało się zapowiadać ciąg dalszy dobrych występów – mówi Artur Mosna. - Jednak w drugim meczu, z najlepszym duetem Mariusz Zganiacz – Robert Tkocz poczułem ból w pachwinie. Przegraliśmy, a najgorsze było to, że uraz dokuczał z każdym meczem coraz bardziej i po porażkach z parą Andrzej Orzeszek – Krzysztof Markowski oraz Mateusz Skrobol – Kuba Wojtyła, w spotkaniu z duetem Patryk Widuch – Krzysztof Kozik uznałem, że to już nie ma sensu. W jednej z pierwszych akcji poczułem ukłucie, jakby mi ktoś wbił szpilkę w udo i to był sygnał, że dalej już się nie da. Skreczowaliśmy w tym spotkaniu, a dwa następne oddaliśmy walkowerem i ostatecznie zajęliśmy szóste miejsce. Pozostał więc niedosyt tym większy, że gdybyśmy odnieśli jeszcze jedno zwycięstwo to bylibyśmy na podium, ale i cieszymy się z tego występu. Rok temu, też grając razem, zajęliśmy 7 miejsce więc powoli pniemy się w górę.
Niespodziewanie na drugie miejsce awansowali trenerzy APN GKS Tychy Łukasz Biliński i Sebastian Szweda.
- Stworzyliśmy parę „w ciemno” - mówi Łukasz Biliński. - Ja grałem już w goczałkowickim turnieju, nim jeszcze miał rangę Mistrzostw Śląska i razem z Arturem Cybulskim zająłem tu nawet pierwsze miejsce. Dlatego gdy okazało się, że jest okazja zagrać znowu w hali „Goczuś” zaproponowałem Sebastianowi, który w APN GKS Tychy prowadzi o rok młodszych zawodników niż ja, żebyśmy zagrali razem. Nie graliśmy nigdy wcześniej wspólnie. Nie przeprowadziliśmy jednak ani jednego treningu. Dlatego w fazie wstępnej musieliśmy się „dograć”. Wygraliśmy cztery spotkania, a przegraliśmy trzy, akurat z tymi, którzy weszli do fazy finałowej, więc startowaliśmy w niej zerowym kontem. Wygraliśmy jednak w tej decydującej rozgrywce 5 spotkań, w tym 16:10 z mistrzowskim duetem Mariusz Zganiacz – Robert Tkocz, zremisowaliśmy z parą Mateusz Skrobol – Kuba Wojtyła i przegraliśmy tylko z duetem Marek Mazur – Mateusz Kruk. To dało nam tytuł Wicemistrzów Śląska.
Trzecie miejsce przypadło także doskonale finiszującej parze Patryk Widuch – Krzysztof Kozik, którzy również startując do finałowej rozgrywki z zerowym kontem odnieśli 5 zwycięstw i ponieśli 2 porażki.
- W dobrym ktoś musi biegać, a ktoś myśleć. Po tym jak pot lał się ze mnie widać było wyraźnie, że od myślenia u nas był Widuch junior – z uśmiechem stwierdził Krzysztof Kozik, zbliżający się do 36 urodzin bramkarz BKS Stal. - Patryk, który jest zawodnikiem Polonii Łaziska Górne, ledwo się spocił. Ale on ledwo co skończył 21 lat. Gdy podawałem skład naszej dwójki i mówiłem, że będę grał z Widuchem, wielu myślało, że z ojcem Patryka, czyli z mającym ponad 300 występów w ekstraklasie Mirkiem, z którym graliśmy razem w Piaście Gliwice. A tu niespodzianka i chyba miła, bo... medalowa.
Tuż za podium uplasowała się para Marek Mazur – Mateusz Kruk, czyli połączone siły Fortuny Wyry i Polonii Łaziska Górne, a piąte miejsce zdobyli w sumie najbardziej... doświadczeni, bo mający razem 88 lat, 298 występów w ekstraklasie i 3 tytuły mistrza Polski Andrzej Orzeszek z Krzysztofem Markowskim.
- Po rundzie jesiennej po sparingu Polonii Bytom, w której gram z Wartą Zawiercie, którą Andrzej Orzeszek prowadzi, zgadaliśmy się na temat turnieju w Goczałkowicach, a mnie do gry w piłkę, bez względu na to w jakiej formie, nie trzeba namawiać – stwierdził Krzysztof Markowski. - Przyjechałem. Zadebiutowałem. Nie wygrałem. Ale już wiem jaki jest poziom i mogę obiecać, że za rok wrócę tu, żeby zwyciężyć. Bo oczywiście najważniejsza jest dobra zabawa, ale najlepiej bawią się ci którzy wygrywają.
O szóstej pozycji pary Artur Mosna – Jacek Pańczak już wspominaliśmy więc dodajmy jeszcze, że na siódmym miejscu uplasował się duet: Mateusz Skrobol – Kuba Wojtyła, reprezentujący Spójnię Landek, a stawkę zamknął zespół Mateusz Wawoczny – Mateusz Gleń, czyli bierunianin i sosnowiczanin, na co dzień grający w III-ligowej Sole Oświęcim.